Pytanie o to, gdzie nabywam plakaty do pracowni (a zasoby mam całkiem zacne) pada niemal tak obficie, jak deszcz w lipcu (czytaj: za często).
Przychodzę więc z odpowiedzią, która zaiste będzie długa jak poszukiwany ostatnio nad Wisłą wąż boa, bo kupuję niemało (za dużo) i hobbystycznie.
Z papierowych tub, w których wyrozumiały nad wyraz Pan Kurier przynosi do rąk własnych nowe nabytki, mogłabym zbudować most zwodzony.
Poniższe wybory nieskrępowane są żadnymi influencerskimi współpracami. Czysty gust, widzimisię i subiektywność. Kolejność absolutnie przypadkowa.