Kategorie
Czytelnia

Ile ramek zmieści się w jednym domu?

Ściany w naszym domu są przepełnione. Każdy kawałeczek, na którym udało się coś upchnąć, jest przyozdobiony obrazkiem z ramką. Ja naprawdę szanuję minimalizm, ale w moim życiu jest on niemożliwy. Wierzcie, próbowałam. Ustawiam ramki pomiędzy książkami, na parapetach, wieszam nad kuchennymi szafkami. Próbowałam policzyć ilość ramek zgromadzonych w naszym M – doliczyłam się 32 obrazków różnej maści. Fakt, nie wszystkie dzieła wiszą w centralnych miejscach- niektóre podpierają mury, dwa stoją na wannie, jeden na szafce nocnej. Ranking na najdziwniejsze umiejscowienie w moim rankingu wygrywają kuchenne pocztówki, walczące o miejsce ze szklankami, dzbankami i miseczkami na chipsy.

Kiedy odwiedzam znajomych w domach czy nowych mieszkaniach, a ich ściany są kolokwialnie gołe (brrrr!), mam wrażenie, że ta pustka przytłacza. Jasna sprawa – lubię przestrzeń, ale najbardziej w naturze i gdy patrzę na horyzont. W urządzaniu jestem zagorzałym wyznawcą przytulności 🙂 Dlatego, jeśli kiedyś mnie zaprosicie na parapetówkę, możecie założyć, że przyniosę ze sobą plakat w ramce. I będziecie musieli go powiesić albo na stałe, albo chociaż przed każdą moją kolejną (byleby zapowiedzianą) wizytą. W teorii wiem, że kupowanie w ciemno perfum i obrazów jako prezent nie jest najlepszym pomysłem, ale jak to z regułami i standardami w praktyce bywa- ramiarzy to nie dotyczy.

Urządzając mieszkanie, co do koloru ścian była obopólna zgoda – biały. Wyjątek stanowi jedynie ściana za wezgłowiem łóżka w sypialni – jest pokryta tapetą. Z pozostałymi decyzjami dotyczącymi wnętrza już nie było tak klarownie, ale o tym może innym razem. W każdym razie królowa barw jest jedna: biel na ścianach, biel na suficie, biel na podłodze. Kolory w dodatkach. Jestem typem osobowości, który szybko się nudzi. Muszę przestawiać, dostawiać, kombinować, zmieniać. Nie mogłabym mieszkać na co dzień w miejscu, które mnie estetycznie nie zaspokaja. Lubię bibeloty i drobiazgi, uwielbiam dawać rzeczom drugie życie – zwłaszcza jeśli to pierwsze teoretycznie skończyło się w stodole, piwnicy, na strychu u babci, Wygrzebuję, odkurzam i znajduję nowy kąt w domu. To samo tyczy się ścian – musi się dziać. A jeśli barwy się mnożą w obrazach, potrzebują stonowanego tła. Dzięki temu – przynajmniej pozornie – nie ma przesytu.

Gdzie kupujemy obrazy?

Najczęściej przywozimy ze sobą pamiątki z podróży. Niekoniecznie wartościowe: z Islandii wróciły z nami kartki pocztowe, które bardzo zgrabnie udające akwarele. Standardowo po powrocie z urlopu do Wrocławia część zbiorów trafia za szafę na okres karencji, by odczekać w kolejce na swój dzień. Szewc bez butów chodzi i na oprawę obrazów, które są w moich prywatnych zbiorach, zdarza mi się czekać po 3 miesiące. Serio. Trzy miesiące.

Wiadomo, że podróże mnie kręcą. W dalekosiężnych planach narysowanych w mojej mapie marzeń widnieje adnotacja – oglądać świat. Już w studenckim mieszkaniu nad kawowym stolikiem z palet wisiała wielka patchworkowa mapa świata. Uwielbiałam ją, ale nadszedł czas, by plakat wymienić na obraz przez wielkie “O”. Malowany pędzlem o objętości kilku włosków. Pachnący farbą. Zmieniający nasycenie kolorów w zależności od pory dnia i światła wpadającego przez salonowe okno. Trochę pokręcony, nieco szalony, jakby inspirowany światem z wyobraźni Terrego Pretchet’a.

Jestem sentymentalna. Mam oprawioną w drewnianą ramkę małą kartkę wyrwaną z kalendarza w dniu naszego ślubu. W kolejce, w teczce, czekają kartki z dnia przeprowadzki do nowego mieszkania i z dnia zaręczyn (taaaak, mimo że miały miejsce znacznie wcześniej niż wesele, to wciąż nie doczekały się oprawy)…

A wracając do meritum – chodźcie zobaczyć, co zdobi ściany w mojej chacie!

Moja galeria

… już za chwilę pojawią się tutaj nowe zdjęcia 🙂